wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział XIV


“Wtedy robiłam wszystko, żeby jeszcze bardziej go uszczęśliwić, chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go kocham i jak duże ma we mnie wsparcie. Wierzyłam w każdą pojedynczą literę, którą napisał, ufałam, robił, co chciał, nie myślałam nawet o zazdrości, bo przecież wiedziałam, że mnie kocha i że tak będzie zawsze.”
To dziś był ten dzień. Dziś miał skończyć 18 lat i wkroczyć w okres pełnoletności. 
W sumie na czym to polegało? 
Za mieszkanie i tam nadal płacić będzie jego mama. Dawać mu pieniądze na jedzenie i własne potrzeby, więc nie musi się przejmować szukaniem pracy.
Podejmować za siebie decyzje?
Od zawsze to robił. Był samodzielny, nie dało się ukryć. Nauczył się radzić sobie samemu, rzadko przyjmować pomoc od innych, nawet przyjaciół. W domu nie miał ojca i nie mógł na niego liczyć. Może inni uważają, że zostawiło to trwały ślad na jego psychice, ale on tak nie uważał. Był silny i dał sobie radę, szybko nauczył się pomagać mamie w codziennych obowiązkach i starał się nie sprawiać jej problemów. Idealny syn, prawa? Może i tak, gdyby nie to, że w końcu zaczął je stwarzać co chwilę. Coś go zmieniło, coś na niego wpłynęło, a nienawiść do ojca tylko wzrosła. Dobrze, że miał przy sobie Larę. Brakowało mu jej, naprawdę. 
Teraz szli razem do jego nowej szkoły. Nie całkiem nowej, ale różniącej się od tej w Hiszpanii. Na dodatek Lara jak zawsze była rozgadana, buzia jej się nie zamykała i może nie przeszkadzałoby mu to za bardzo, gdyby nie to, że przerabiała w kółko jeden i ten sam temat. Od niego zaczynała go już boleć głowa, bo ileż można? Ona była jednak tak bardzo uparta, nie poddawała się i nie dawała za wygraną.
- Diego, no weź. To będzie fajna zabawa, a trzeba uczcić jakoś twoje urodziny. Niecodziennie człowiek kończy 18 lat – ciągle to samo. Tak zdawał sobie z tego sprawę, ale co mógł poradzić na to, że nie miał nastroju do świętowania? Ciągle starał się pogodzić ze stratą Violetty, zapomnieć, wymazać z pamięci tak jak uczyniła to ona. Całkiem dobrze mu szło. Przynajmniej tak się mogło wydawać. Unikał jej jak tylko umiał najlepiej, ale w środku toczył ze sobą walkę. 
Podejść czy nie?
Będzie chciała ze mną rozmawiać? 
To byłaby tylko chwilka… 
On jednak też był uparty i nie zamierzał podejść pierwszy. Nie tym razem. Wmawiał sobie i innym, że przestało mu zależeć, tylko Lara umiała odczytać z tego twarzy prawdę. I mimo, że wiedziała, że coś jest nie tak, nie ustawała w swoich prośbach. Stali na korytarzu w jego szkole, a ona nie była tym nawet zainteresowaniu. Całą energię włożyła w przekonanie go do swojej racji. Cicho westchnął i poddał się jej w końcu.
- Zgoda – powiedział niechętnie. Ona jednak nie zwracała uwagi na wymuszoną zgodę, ważne było, że się zgodził. Od razu zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła go mocno. Uśmiechnął się i od razu odwzajemnił uścisk. Wtulił twarz w jej włosy, wdychając mu dobrze znany zapach. Nie zwracał uwagi na patrzących się na nich uczniów, w końcu jej nie znali i mogli pomyśleć sobie cokolwiek, dopiero z błogiego spokoju wyrwał go dobrze mu znany głos. Głos, który śnił mu się nocami, nie pozwalał zasnąć i zaznać spokoju. Violetta. Odsunął od siebie Larę i odwrócił się powoli w tamtą stronę. Spojrzał w oczy szatynce, która jak widać nie była z czegoś zadowolona. 
- Widzę, że się szybko pocieszyłeś – powiedziała krzyżując ręce na klatce piersiowej i ignorując brunetkę stojącą za nim. Kątem oka widział, że Lara nie może odnaleźć się w sytuacji. 
- Violetta to jest Lara, Lara to jest Violetta. – przedstawił je sobie, przenosząc wzrok z jednej na drugą. – Lara przyjechała niedawno z Hiszpanii. Jest moją… - zaczął lecz najwidoczniej niedane było mu skończyć, bo Violetta machnęła ręką i przerwała mu wpół zdania. 
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Cieszę się, że znalazłeś sobie kogoś, a ja teraz wiem, że każde twoje słowo było tak naprawę puste – zabolało go to. 
Jak mogła tak myśleć po tym wszystkim? 
Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Lara była szybsza. 
- Naprawę wredna suka z ciebie – powiedziała wprost. Otworzył szeroko oczy słysząc jej słowa. Natomiast widząc zszokowaną i obolałą minę Violetty nie wiedzieć czemu czuł nutkę triumfu. Szybko jednak przestał ją odczuwać widząc wściekłość na jej obliczu – Nie jestem jego dziewczyną czy za kogo mnie tam masz. Przyjechałam do niego z Hiszpanii, aby świętować jego urodziny i cieszyć się z nim. Jestem jego przyjaciółką i szczerzę cię nienawidzę. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby tak cierpiał. Nie wiem co ty robisz i czy sprawia ci to radość, ale mi nie i lepiej by było, gdybyś się do niego nie zbliżała – słysząc te słowa już miał protestować, ale znów mu nie pozwolono. Nie chciał, żeby się do niego nie zbliżała. Chciał, żeby była zawsze blisko, zawsze. 
- Jakim prawem tak do mnie mówisz?! Nie znasz mnie! – wściekała się Violetta. I miała rację, przecież Lara nie powinna jej tak nazywać, ale niestety jedną z jej wad było to, że nie umie trzymać języka za zębami. – I niby on cierpi? On się bawi w najlepsze. Rozwalił mój związek i się cieszy! – uniósł na nią wzrok. 
- Naprawę tak myślisz? Uważasz, że cię wykorzystałem? Oszukiwałem i moim jedynym celem było rozwalenie ci związku? Niby w jakim celu? – czuł się zdradzony. Jak mogła?! Nie powinna była tak myśleć, nie po tym wszystkim. Widać było zmieszanie na jej twarzy. Nie myślała tak i sama nie wiedziała czemu to powiedziała. Działała pod wpływem nerwów, to było jedyne wytłumaczenie. Pokręcił głową – Nie wierzę, że tak bardzo się pomyliłem. Zakochałem się w dziewczynie, która uważa, że jestem potworem – szepnął zdruzgotany. Nie czekał na jej wyjaśnienia i wyszedł ze szkoły. Chciała za nim pobiec, ale drogę zagrodziła jej Lara. 
- Nie idź za nim. Nie psuj mu do reszty urodzin – powiedziała smutno. 
Czemu była smutna? 
Powód był bardzo prosty. Wiedziała, że zależało mu na szatynce bardziej niż na jakiejkolwiek dziewczynie wcześniej i czuła wyrzuty sumienia, że sprowokowała tę kłótnię i doprowadziła przez swoją lekkomyślność do tego, że jej przyjaciel cierpiał i to w dniu swoich urodzin. Sama wyszła za nim, chcąc go teraz wesprzeć, choć w małym stopniu poprawić to co zepsuła. 

~~~~

Była już praktycznie gotowa, biorąc pod uwagę to, że Lara w ostatniej chwili powiadomiła wszystkich o imprezie. Nie miała pojęcia, że Diego ma dziś urodziny i mimo, że nie przyjaźniła się z nim za bardzo, a prezent musiała załatwić po drodze to uznała, że powinna się tam pojawić. W ostateczności to nie jej namieszał w życiu, rozwalił związek i się zakochał. Jej nie zrobił absolutnie nic, poza tym, że zranił Leona. Jedyny minus tej imprezy jest taki, że najpewniej on się tam nie pojawi.
Miała piękną błękitną sukienkę, delikatny makijaż, buty na siedmiocentymetrowym obcasie i granatowe – pod kolor sukienki – kolczyki. Tak ubrana wyszła z domu i chciała udać się do wyznaczonego, zarezerwowanego klubu. Praktycznie przy jej drzwiach, w chwili, kiedy wychodziła pojawił się Leon. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok. Chłopak miał na sobie, niebieską koszulę – jakby idealnie z nią dopasowany – czarne jeansy i zwykłe adidasy. Nie był jakoś specjalnie, wstrzałowo ubrany, ale dla niej był jak chodzący ideał. Zmierzył ją uważnym i zaciekawionym spojrzeniem.
- Coś nie tak? – spytała niepewnie, sama się sobie przyglądając. Może była brudna? Kiedy podniosła głowę ich spojrzenia się spotkały. Uniósł do góry jedną brew i uśmiechnąłem się nieśmiało, kręcąc głową.
- Wszystko dobrze. Może jednak za dobrze, zgadując jednak po stroju pewnie się gdzieś wybierasz – zauważył, trzymając się od niej na pewnej odległości. Ostatnio zbliżyli się do siebie, nie dało się tego ukryć. Oczywiście jej to nie przeszkadzało, dopóki był blisko niej, pomagał zapomnieć o Marco, rozśmieszał ją i zawsze wysłuchał, czuła się szczęśliwa. Był przyjacielem tak dobrym, że kiedyś wydawało jej się, że jedynie może o takim pomarzyć.
Może kimś znacznie więcej niż przyjacielem?
Chciała tego. Chciała kiedyś przekroczyć granicę przyjaźni, ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Dopiero co rozstał się z Violettą, a sam jeszcze się nie do końca uporał się ze zdradą, ze strony dziewczyny. Poza tym była pewna, że on nigdy nie zechce czegoś więcej. Teraz jednak patrzył na nią z takim zapałem, że poczuła jak jej policzki zachodzą czerwienią.
- Na urodziny Diego – oznajmiła wreszcie. Widziała jak jego spojrzenie z zachwyconego, zaczyna stawać się obojętne. To był bardzo delikatny temat, a on nie lubił rozmawiać o Diego, słuchać go, ani przebywać z nim w tym samym pomieszczeniu. Wyjątek stanowiły lekcje, kiedy byli na siebie skazani. Mimo to nawet wtedy starał się go z całych sił ignorować, udawać, że on nie istnieje. Można by pomyśleć, że się nienawidzili. Wiadome jednak było, że Leon ma do niego po prostu żal. Diego odebrał mu coś co myślał, że już na zawsze będzie nieodłączną częścią jego samego. Zbyt wielką przyszłość wiązał z Violettą, a teraz musiał o tym wszystkim zapomnieć.
- Nie wiedziałem, że ma dziś urodziny – przyznał, co wcale nie wydało jej się dziwne. Można się było spodziewać tego, że nikt go nie zaprosi. Nawet gdyby dostał zaproszenie pewnie by nie przyszedł, więc pewnie nie widzieli potrzeby w wysilaniu się na marne.
- Może chcesz iść tam ze mną? – spytała, robiąc krok w jego stronę. Zdawała sobie sprawę z tego, że stąpa po cienkim lodzie, ale chciała nade wszystko jego towarzystwa – Akurat nie mam partnera, a nie chce pokazywać się tam sama, a następnie stać w koncie i czekać, aż ktoś mnie zaprosi do tańca – szepnęła ze śmiechem. On również się zaśmiał, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Francesca należała do osób, które lubią przejmować inicjatywę, a nie czekają z założonymi rękoma. Szybko jednak się opanował. Trwali chwilę w ciszy, którą przerwał on cichym westchnieniem.
- Francesca… - zaczął. Już wiedziała, że nie chce się zgodzić.
- No zgódź się – powiedziała szybko, nie dając mu dojść do słowa – To duży klub, jest szansa, że nawet na niego nie trafisz. Na prezent możemy się złożyć razem i więcej z nim nie rozmawiać. Po prostu dotrzymasz mi towarzystwa i się zabawisz – przekonywała.
- Nie mam nawet odpowiedniego stroju – powiedział wskazując ręką na siebie. Było to niemalże równoznaczne ze zgodą, więc cicho zapiszczała i zarzuciła mu ręce na szyję, tuląc się do niego. Oderwała się od niego dopiero po chwili, z szerokim uśmiechem na ustach.
- Wyglądasz świetnie – zapewniła, chwytając jego rękę i ciągnąc go za sobą. Była naprawdę szczęśliwa, że może jej towarzyszyć.

~~~~

Szedł jedną z węższych uliczek w parku. Pogoda nie była co prawda najlepsza na spacer, ale jemu to niespecjalnie przeszkadzało. Miał teraz jeden cel, musiał z kimś porozmawiać i to szybko. Nie powiedziałby, że to kwestia życia i śmierci, choć niekiedy właśnie tak to odbierał. Był pewny tego, co chce powiedzieć, ale prawdą było, że ta rozmowa mogła wiele zmienić. Dziewczyna mogła go znienawidzić, skończyć ich przyjaźń jak on zamierzał związek. Wątpił w to, że przyjmie tę wiadomość ze spokojem, to nie byłoby w stylu Camili. Dziewczyna zbyt gwałtownie podchodziła do wielu spraw i pomimo swojego ostrego, zawziętego i uciążliwego charakteru nigdy nie chciała się zmienić.
Skoro ma tyle wad to czemu ją wybrał?
To proste. Nikt nie jest idealny, a w szczególności on. Wystarczy spojrzeć jak się nią zabawił. Wmawiał jej miłość, której nie odczuwał, a gdy tylko nadarzyła się okazja, chciał ją zostawić samą z tą przykrą świadomością. Zostawić ją, aby pójść do innej.
Czy to jest dojrzałe?
To jednak nigdy nie był dojrzały związek. Nigdy nie poszedł z nią do łóżka, jak pewnie większość jego rówieśników ze swoimi dziewczynami. Nie traktował jej materialnie, to plus. Wręcz przeciwnie był w szoku, że są ze sobą już dobre parę miesięcy. Nigdy nie zdarzyło im się obchodzić żadnej miesięcznicy czy innych głupich, dla niego, rocznic. Z ważnych dat dotyczących Camili znał jedynie jej datę urodzenia, co może się wydawać dziwne w końcu przyjaźnili się praktycznie od dziecka.
Zobaczył rudowłosą przy fontannie, siedzącą samotnie i z pewnością czekającą na niego. Było tak zimno, a ona ubrana była w jakiś cienki sweterek, jeansy i mocne, czarne buty na najwyżej trzycentymetrowym obcasie. Rękę miała w wodzie, jakby mróz panujący w okolicy jej nie dotyczył. Jak gdyby wytworzyła wokół siebie jakąś barierę, przez którą cały ziąb nie był w stanie się przedrzeć. Niepewnie do niej podszedł i usiadł obok. Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem – nic nie podejrzewała – ale od razu widać było, że myślami błądzi gdzieś daleko. Od zawsze miała swój świat, w którym przebywała, kiedy tylko miała dość bycia arogancką dla innych, a także impulsywną. Jakby szukała w nim wytchnienia dla samej siebie. Taka Camila sprawiała wrażenie miłej i nieszkodliwej, taką Camile można było nawet polubić. Kto jednak poznał ją bliżej rozumiał, że dla takiej Camili mógłby w ogóle nie istnieć i nieważne czy jest jej najbliższym przyjacielem, czy kimś zupełnie obcym. Odwzajemnił jednak uśmiech i schował ręce do kieszeni. Najwidoczniej jej bańka ochronna nie działa na niego. Ponownie odwróciła wzrok w stronę wody, jakby jego obecność przestała mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, jakby nie mogła na niego patrzeć.
Może właśnie tak było.
Siedzieli chwilę w ciszy, głównie dlatego, że nie chciał wyrywać jej ze swojego świata i przywoływać do szarej rzeczywistości. Czasem miewał nawet wrażenie, że dziewczyna tylko w tamtym – zmyślonym przez siebie – świecie jest naprawdę szczęśliwa.
- Cami, musimy o czymś poważnie porozmawiać – zaczął, ale nawet jego poważny, oficjalny ton nie przykuł jej uwagi. Kompletnie go zignorowała. Dziś nie była sobą, coś ją dręczyło, a że uważał ją niemal za swoją siostrę jego priorytetem było teraz dowiedzieć się co ją dręczyło. Wyjął rękę z kieszeni i delikatnie dotknął jej dłoni, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę – Ej, co jest? – spytał troskliwie. Dopiero w tym momencie zdołał uchwycić jej spojrzenie, jakby powoli zdawała sobie sprawę z jego dłuższej obecności tutaj. Dostrzegł łzy w jej oczach i nie potrzebował niczego więcej, aby się poważnie zmartwić. Ona tak dawno nie płakała, pomyślał. I nagle zdołał sobie coś uświadomić. Nie siedzi obok niego ta, dorosła, silna i samodzielna dziewczyna. Patrzył w tej chwili na dziewczynkę sprzed lat. Zamyślona, zagubiona, jakby dopiero się narodziła i nie wiedziała po co tak właściwie jest na tym świecie albo dopiero teraz uświadamiającą sobie, że życie jest niesprawiedliwe i czasem daje nam się we znaki, a ludzie są podstępni i odchodzą w najmniej odpowiednim momencie.
Jak on.
Nie była pełna życia, ciesząca się każdym dniem, jak zazwyczaj. Ostatnim razem widział tę dziewczynkę parę lat temu, kiedy okazało się, że jej mama umiera. Miała guza niebezpiecznie blisko mózgu, jednak w ostatniej chwili lekarzom udało się ją uratować. Gdyby później go zdiagnozowano, pewnie nie byłoby jej tutaj dzisiaj. Najgorzej przez to wszystko przeszła mała, rudowłosa dziewczynka. Zamknęła się w pokoju, a kiedy z niego wyszła, okazało się, że również w sobie. Nie chciała z nikim rozmawiać i w tamtym właśnie momencie stworzyła sobie swój własny, odrębny świat, do którego nikt nie miał wstępu. Straciła dobry kontakt z ojcem, który na swój własny „sposób” zaczął sobie radzić z zaistniałą sytuacją. Oddalił się od rodziny, z czasem znalazł sobie kochankę, a następnie wyprowadził się od nich, zostawiając je zupełnie same. Nie można się więc dziwić, że po tym wszystkim znienawidziła go. Teraz właśnie patrzył na tę zagubioną i przestraszoną dziewczynkę.
- Maxi, moja mama nie żyje – powiedziała z trudem. Po jej policzkach zaczęły spływać strumienie łez, szybko nachylił się nad nią i przyciągnął ją do siebie zamykając w stalowym uścisku. Rozumiał co to dla niej znaczy, nie ma nikogo bliskiego. Na dodatek do wyboru ma albo dom dziecka, albo zamieszkanie z ojcem przez ten rok, jako że była jeszcze niepełnoletnia. Straciła ostatnią osobę, którą szczerze i na swój sposób kochała. Został on, nie mógł jej zawieść, ufała mu i liczyła na niego.
- Spokojnie, jestem przy Tobie – wyszeptał.

~~~~

Zgodnie z ustaleniami Lary wszyscy zebrali się w klubie. Brakowało paru osób, w tym Violetty, Maxi’ego i Camili. Nikt nie przejmował się tym zbytnio prócz Natalii, której wyraźnie doskwierał brak chłopaka. Na tej imprezie miał w końcu być sam, wolny, bez zobowiązań, a teraz na dodatek, że go tutaj brakuje, to nie ma nawet Camili. Dziewczyna stanęła w koncie i udawała, że się dobrze bawi, jednak każde czujne i spostrzegawcze oko, zauważyłoby, że wcale tak nie jest.
Po kilku godzinach impreza zaczęła się rozkręcać, a Francesca była coraz bardziej, z każdą chwilą, pijana. Kręciła się wokół Leona, razem tańczyli i bawili się. Tak naprawdę chłopak jej pilnował widząc co się z nią dzieje. Czuł się za nią odpowiedzialny i od jakiegoś czasu przekonywał, że powinni już wracać, ale ona go nie słuchała. Za dobrze się bawiła, a on nie miał zamiaru iść bez niej. To był jego święty obowiązek, zaopiekować się tą bezbronną dziewczyną. W końcu ona zawsze była przy nim, kiedy tylko tego potrzebował. W pewnym momencie zrobiła coś co zszokowało nawet jego. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw i gdyby wiedział, że coś takiego się wydarzy pewnie by wyszedł wcześniej albo nie pozwolił jej się upić…
Nie, nieprawda.
Zostałby przy niej, nieważne co zrobi i jak bardzo się upokorzy.
Ale czy to można nazwać upokorzeniem?
Zapewne, jutro kiedy już wytrzeźwieje tak będzie to odczuwać. W tym jednak momencie liczyły się tylko jego wargi, jego rozgrzane usta, do których przywarła. Oczywiście z zaskoczenia. Dlaczego jednak się nie odsunął? Nie umiał, musiał to w końcu przyznać. Podobało mu się to. Sam był lekko pijany, ale całkowicie świadomy tego co robi. Odwzajemnił pocałunek, kładąc dłonie na jej talii. Nawet bez jego pomocy, dziewczyna przywarła do niego.
Jeszcze nie wiedzieli, że ktoś jest na tej imprezie. Ktoś kto pragnął zostać niezauważony. Szatynka przyglądała im się z bólem i zazdrością. Zasłużyła sobie na to. Miała się tutaj nie pojawić, ale nie mogła tego zrobić Diego. Chciała mu dać jakiś prezent i pokazać, że jej zależy, a także przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. Było jej naprawdę głupio przez to co zrobiła. Kiedy załatwiła już wszystko, wyszła nie oglądając się za siebie.
Impreza jak dla niego była świetna. Problem miał tylko jeden...alkohol. Wszędzie było go pełno, nie można się temu dziwić, w końcu to jest podstawą na tego tupu imprezach. Nie codziennie ktoś kończy osiemnaście lat. Dla niego jednak było to uciążliwe. Gdziekolwiek nie spojrzał, widział ludzi popijających drinki czy proszących barmana o kolejną kolejkę. Dawał sobie jakoś radę o ile była obok niego Ludmila, kiedy jednak musiała się oddalić chcąc osobiście złożyć życzenia solenizantowi, a on został sam nie mógł sobie poradzić. W tym momencie podszedł do niego kelner i zaproponowałem drinka. Federico poczuł suchość w gardle, którą musiał zaspokoić. Nie mógł się powstrzymać, więc sięgnął po napój i wypił wszystko szybko, po chwili biorąc kolejny raz to samo. Tak skończyły się jego starania. 
Choć była to jego własna impreza nie bawił się na niej jakoś szczególnie dobrze. Czegoś, a raczej kogoś mu brakowało. Bez niej to nigdy nie będzie to samo. Poza tym wcześniejsza kłótnia nie dawała mu spokoju. Zadomowiła się w jego głowie, ciągle go męcząc. Przechodząc obok stolika z prezentami od znajomych, zaciekawił go jeden. Duży futerał na gitarę, z pewnością elektryczną. Podszedł do niego i z ciekawości otworzył. Faktycznie w środku znajdowała się całkiem nowa, nieużywana i piękna gitara elektryczna. Ciekawiło go kto wydał na niego, aż tyle pieniędzy i wiedział, że o takiej marzy. To był wspaniały prezent. W tym momencie zauważył wystającą ze środka karteczkę.
Wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że prezent ci się podoba i wiesz jak się nim posługiwać.” – przeczytał i uśmiechnął się pod nosem. To musi być prezent od Lary, pomyślał. Już miał wstać i pójść do niej, podziękować, kiedy zobaczył dopisek na drugiej stronie – „P.S.Kocham Cię”.

2 komentarze:

  1. Wspaniałe ×o×
    Z rozdziału na rozdział coraz bardziej kocham tą historię! Jest taka AWW, no wiesz cudowna. Wszystkie wątki takie przemyślane i świetnie napisane. No nic to tyle. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się next :3

    OdpowiedzUsuń